Powrót do Polski

Katarzyna Abramowicz, kosmetolog marki La Perla, jest jedną z najmilszych osób jakie poznałyśmy. Kompetentna, sympatyczna, zatroskana i tłumacząca kosmetyczny świat. Jej przygoda z kosmetykami rozpoczęła się dość wcześnie. Będąc małą dziewczynką spędzała sporo czasu u cioci w salonie kosmetycznym. Do dzisiaj pamięta jak ustawione były lakiery do paznokci w gablocie lekarskiej. Widocznie „beauty” ma we krwi. Kilka lat pracowała i studiowała w Wielkiej Brytanii. Po powrocie z Anglii spełniła wieloletnie marzenie i zdobyła wykształcenie w kierunku kosmetologicznym. Studiując w Wyższej Szkole Zawodowej Kosmetyki i Pielęgnacji zdrowia na Podwalu, utwierdziła się w przekonaniu, że jej dalsza ścieżka kariery powinna być związana z kosmetologią. Idąc za ciosem, podjęła pracę w Klinice La Perla w Józefowie. Praca ta jest jej niewyczerpanym źródłem nowych inspiracji. Nam Kasia opowiedziała o swoich kosmetycznych rytuałach, ulubionych kosmetykach, a także „urodowych wspomnieniach” sprzed lat.

Katarzyna Abramowicz


„Z dawnych lat pamiętam kremy Ponds i Nivea. Wczesne lata 80 tak ubogie w Polsce w kosmetyki pielęgnacyjne, były tym ziarenkiem, które delikatnie kiełkowało i rosło gdzieś we mnie. Jako nastolatka (16-17 lat) próbowałam już ogólnie dostępnej pielęgnacji z serii under 20 (Dr Eris);-) i bardzo brzoskwiniowych podkładów. Pamiętam moją frustrację z powodu tak wąskiej gamy kolorystycznej i wyraźnie zarysowaną różnicę między kolorem twarzy i szyi u większości kobiet. Lata 80-te nie obfitowały również w dostępność literatury z zakresu pielęgnacji skóry. W domu rodzinnym znalazłam książkę ze słynnej serii „Nastolatki pielęgnują swoja urodę” ;-), a w latach 90 tych dostępny był miesięcznik „She”, w którym były już artykuły z bardziej aktualną wiedzą, jak również nowości na rynku kosmetycznym (w większości przypadków niestety nieosiągalne dla mnie z powodów finansowych). 

Mój pierwszy krem (śmiech) – kompletna pomyłka zakupiona w aptece. Miał być „Bambino”, ale skusiłam się na inny produkt w ładniejszej puszce, który okazał się być dla dzieci, ale miał zastosowanie na odparzenia pieluszkowe. Był bardzo gęsty i miał konsystencję pasty cynkowej więc jak łatwo się domyślić absolutnie nie nadawał się do twarzy. W liceum praktycznie nie malowałam się, czasem podkreślałam rzęsy maskarą, tak więc obyło się bez większych wpadek, ale oczywiście również bez żadnych sukcesów. Po maturze wyjechałam do Cambridge (UK), gdzie uczyłam się i pracowałam jednocześnie poszerzając moją wiedzę z zakresu pielęgnacji skóry. W tamtym okresie moimi ulubionymi produktami były raczej delikatne kosmetyki, głownie Kanebo. 


Obecnie na dzień stosuję przeróżne SPFy, z kolorem bądź bez, ale zawsze SPF 50- to zasługa mojej koleżanki Oli, która zrobiła małą SPF’ową rewolucję w mojej pielęgnacji. Na noc aplikuję serum depigmentujące i regenerujący krem – walczę ze zmorą, jaką jest melazma. Nadal lubię delikatną pielęgnację, najlepiej sprawdzają się u mnie kosmoceutyki. Nawilżona cera to klucz do sukcesu, jestem konsekwentna w mojej codziennej pielęgnacji, bacznie obserwuję moją skórę i słucham jej potrzeb. Bywają lepsze i gorsze dni, ale myślę, że ja i moja cera dogadujemy się całkiem nieźle. Aaaaa i krem pod oczy? Musze przyznać, że nie mam zwyczaju używać go dwa razy dziennie, ale tylko dlatego, że moja strefa pod oczami nie wymaga tego, za to raz w tygodniu uwielbiam dać w podarunku mojej twarzy maskę biocelulozową (moja ulubiona Beauty Box by Klinika La Perla).

Oczywiście wiele razy dokonałam zakupu pod wpływem reklamy, aczkolwiek mam wrażenie, że obecnie moje zakupy są znacznie bardziej przemyślane, nie twierdzę natomiast, że zawsze trafne. Nadal korci mnie, aby przetestować ten albo tamten kosmetyk, tym bardziej, że rynek kosmetyczny jest ogromny a w moją pracę wpisane jest ciągłe poznawanie i testowanie nowych produktów.

Moje pierwsze „poważne” perfumy to „Dolce Vita” Christiana Diora, zaraz potem były „Coco” by Chanel i pozostałam wierna tym nutom zapachowym przez prawie 10 lat. Obecnie nadal noszę Chanel, ale moje ulubione to Cormandel, Allure i Gabrielle. Lubię Coco, ale z EDP (wody perfumowanej) przeszłam na lżejsze EDT. Jak widać mam słabość do Chanel – być może spowodowane jest to długim stażem pracy dla tej firmy, najpierw jeszcze w Cambridge, a później w Londynie. Z chwilą rozpoczęcia pracy w Harrods w Londynie dla marki Giorgio Armani zaczęłam również używać perfum innych marek. Oczywiście wiele z nich to były perfumy Armani Prive, ale dzięki koleżankom z innych butików w Harrodsie (barter kwitł) były to również inne marki – jak na przykład Tom Ford, które bardzo polubiłam (Noir de Noir to do tej pory jeden z moich ulubionych zapachów).  

Fot: K.Jermark/Pexels

Pracując jako store manager zarówno dla Chanel jak i dla Giorgio Armani zawsze starałam się mieć ciągły kontakt z „rzemiosłem” – jeśli tylko miałam na to czas, doradzałam klientkom w wyborze kosmetyków jak również w kwestii wizażu. Było to dla mnie o tyle łatwiejsze, że posiadałam już wtedy wykształcenie w tym kierunku (ukończyłam kierunek „media make-up and fashion photography” w Cambridge) i czerpałam z tego ogromną satysfakcję (nic nie daje takiej radość jak szczera radość klientki, która dzięki moim staraniom stała się jeszcze bardziej zadbana). Zarówno w mojej pracy wizażystki jak i malując się na co dzień, najważniejsze zawsze jest wydobycie i podkreślenie naturalnego piękna. Stawiam bardziej na delikatność i subtelność w makijażu, aczkolwiek nie stronię od mocniejszych makijaży, jeśli sytuacja bądź uroda klientki tego wymaga. W swoim makijażu codziennym przede wszystkim skupiam się na tym, aby cera była dobrze nawilżona. Pielęgnacja zmienia się w zależności od potrzeb mojej skóry, pór roku no i oczywiście przybywających lat. Koloryt wyrównuję stosując ten sam puder od ponad 20 lat – mój ulubiony- Total Finish Kanebo; delikatnie podkreślam oczy maskarą- najlepsza dla mnie jest Hipnose by Lancome. Na moich powiekach czasami goszczą cienie, rozświetlające szampańskie beże, ciepłe brzoskwiniowe barwy lub czasem tylko subtelny błysk w kąciku okruszyną brokatu lub jakiegoś innego pyłku. Ale zanim doszłam do tego jak w naturalny, lekki a zarazem finezyjny sposób podkreślić urodę, testowałam chyba wszystko. Zawsze jednak byłam wierna pewnym kosmetykom i mimo tego, że zawsze kupowałam nowości, z polecenia bądź z ciekawości, nieustannie wracam do pudru Kanebo, mojej maskary i różu Narsa o wymownej nazwie Orgasm. Ten zestaw to moje największe odkrycia urodowe w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Do tej magicznej kompozycji dołączyła pomadka Pillow Talk – Charlotte Tilbury, która w delikatny sposób podkreśla kolor ust bez jego większej zmiany.

bellateca
bellateca

Im więcej mam lat, tym temat urody jest ważniejszy. Wymaga pracy, uważności i dbałości. Tym chętniej o tym piszę.

1 komentarz

  1. Aśka
    30 czerwca 2021 / 12:00

    Ależ piękna opowieść o super kobiecie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *