Biolift czyli połączenie hi-tech z naturalnymi metodami dbania o piękno

Kiedy słyszę zabieg „hi-tech”, od razu widzę kosmiczne maszyny, które działają jak współczesne kosmetyczko-roboty. Postanowiłam jednak skusić się i sprawdzić, czym jest tak chwalony przez koleżanki Biolift w Klinice La Perla. A koleżanki wcale nie z tych, które wyglądają jak… inne koleżanki. To raczej te, które poszukują naturalnych metod dbania o piękno, skórę i formę.

Bo Biolift jest zabiegiem, który opiera się o naturalne procesy, jakie zachodzą w naszej skórze. Polega na podgrzaniu wywołanym przez fale elekromagnetyczne (jak się okazuje, na urodę działa albo podgrzewanie, albo oziębianie – o krioterapii już się rozpisywałam) a następnie stymulacji mięśni podskórnych. Ale po kolei.

Efekt naturalnego piękna, o to chodzi w Biolift

Po wypełnieniu wszelakich zgód i formularzy trafiamy w ręce pani kosmetolog, która spędzi z nami najbliższą godzinę. Ja wybrałam oddział Kliniki La Perla w warszawskim Klifie. Zabieg na twarz i dekolt nie wymaga żadnych przygotowań. Wchodzimy z marszu, kładziemy się na łóżku i pozwalamy działać sprzętom i zręcznym dłoniom kosmetolożki. Ta zaś powoli podgrzewa skórę za pomocą wysokoenergetycznej fali o częstotliwości 448 KHz. Efekt? Temperatura rośnie. Co oznacza, że na poziomie komórkowym rusza metabolizm i startuje regeneracja. Zwiększa się dotlenienie i odżywienie skóry, szybciej znikają toksyny, rozszerzają się naczynia krwionośne, a to zwiększa przepływ krwi zaopatrzonej w substancje przeciwzapalne i komórki obronne. Ciepło rozluźnia też mięśnie. To ta milutka część zabiegu. Kosmetolożka jeździ po twarzy gładką głowicą, a skóra delikatnie podgrzewa się. Szczególnie fajnie, gdy na zewnątrz tzw polska zima, czyli szarówka, plucha i oklejający chłód. To mniej więcej połowa zabiegu.

La Perla w Klif, na szczęście salon jest otwarty, mimo zamknięcia galerii

Druga część to stymulacja mięśni twarzy i szyi. To dość dziwne uczucie, ale spokojnie da się wytrzymać. Czujemy lekkie napinanie mięśni. Podczas tej części zabiegu miałam wrażenie, że tak się odczuwa lekkie tiki nerwowe i różne mini napięcia. W sumie były nawet momenty zabawne. Zabieg polega na ekspozycji skóry na prądy niskiej częstotliwości lub prądy średniej częstotliwości zmienione na niską częstotliwość. To opis oficjalny, a czuje się to tak, jak opisałam powyżej. Podobno zabieg ten świetnie wchłania wszelkie siniaki i obrzęki i doskonale wspiera rehabilitację stawów i kości. Na skórze twarzy uruchamia mikrokrążenie i daje efekt drenażu limfatycznego.

I teraz najważniejsze, czyli efekt. Tak, jest efekt. Jeśli zrobimy tylko jeden zabieg – efekt będzie typowo bankietowy. Znikają obrzęki (co optycznie unosi powieki i wyszczupla twarz), skóra staje się elastyczna i napięta. Po jednym zabiegu efekt ten jest krótkotrwały, ale naprawdę go widać. Zaleca się wzięcie całej serii, dwa razy w tygodniu, przez miesiąc.

Dopytywałam panią kosmetolog czy 8 zabiegów Biolift to efekt jednego zabiegu HiFu (o HiFu słyszałam od koleżanki Ani, która powiedziała, że odkłada na to cudo, bo daje doskonałe efekty). Dowiedziałam się, że HiFu jest faktycznie świetnym zabiegiem, pięknie modelującym twarz, ale jednocześnie mocnym (znieczula się do niego twarz). A kto nie lubi takich wrażeń – ten powinien wybrać serię Biolift.

Biolift to także zabieg dla osób, które lubią naturalność. Tu nie podwiązuje się owalu nićmi, ani nie tnie skóry na powiekach. Samo podgrzanie jest naturalne. Żaden skalpel. Żaden botox. Powiedzieć można, że w Biolift działa czysta fizyka a nie… chemia.

A propos podgrzania, czyli efektu diatermii. Teraz, w dobie koronawirusa, wszyscy próbujemy działać na odporność organizmu. Pomaga ogólnoustrojowa krioterapia, ale – jak się okazuje – równie dobrze działa podgrzanie organizmu. Nie tylko na urodę. Taki zabieg przetestowałam przy okazji Bioliftu. I powiem wam, że odniosłam niesamowite wrażenie. Do tej pory myślałam, że jestem ciepłolubna. Cóż… do czasu. Biolift Therapy jest faktycznie zabiegiem wymyślonym idealnie na nasze czasy. Poprzez dotlenienie i odżywienie komórek ciała może wspomóc powrót do zdrowia oraz przywrócić dobre samopoczucie po przebytych infekcjach, takich jak: grypa, zapalenie płuc, oskrzeli i zatok, a nawet po astmie. Wspiera też wzmocnienie organizmu przed sezonem zimowym. Trwa około pół godziny i polega, jak w przypadku zabiegu na twarz, na podgrzaniu ciała.

Uodpornienie wymaga poświęceń

Podgrzewanie przez pierwszy kwadrans jest przyjemne… potem robi się naprawdę… yyyyy… ciepło. Leżąc przez ostatnie minuty marzyłam tylko o zimnej coca-coli. Poczucie przegrzania towarzyszyło mi jeszcze przez wiele godzin, w sumie aż do wieczora. Zwykle noszę wielką czapkę, rękawiczki, szalik i zapinam puchową kurtkę po sam nos. A ten jeden raz w życiu było mi tak ciepło, że czułam się jak mieszkaniec Arktyki w południowych Włoszech.

Ale powiem tak… jeżeli już jedna sesja pomaga leczyć zwyrodnienia stawów, wspiera gojenie ran i ogólnie wzmacnia organizm… to mogę się tak czuć! Polecam wam to ciepło.

A na koniec – niespodzianka – na hasło „bellateca” dostaniecie w Klinice La Perla 15 proc. zniżki na Biolift. Na karnawałowe domówki – jak znalazł! Na zabieg umówicie się wchodząc na stronę: https://klinikalaperla.pl/

Agnieszka
Agnieszka

Im więcej mam lat, tym temat urody jest ważniejszy. Wymaga pracy, uważności i dbałości. Tym chętniej o tym piszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *