Malina to jeden z moich najukochańszych owoców. Oczywiście, że jest pyszny, ale i tak najważniejszy jest zapach. Malinowy aromat pozwala mi zawsze poczuć przyjemność. Dlatego od zawsze poluję na malinowe kosmetyki.
Nowa, malinowa linia marki Bielenda jest tak soczysta i inspirująca, że na chwilę uwierzyłam w nadejście tej wyczekiwanej wiosny. Świeże owocowe aromaty potrafią pobudzić i dodać energii. Bo nie wiem, czy też tak macie, ale ja potrzebuję pięknych zapachów, aby regularnie wklepywać, wmasowywać i robić inne pielęgnacyjne czynności regularnie.

Dobra wiadomość jest taka, że za tym cudnym zapachem idzie moc! Maliny mają cenne antyoksydanty, co oznacza działanie przeciwstarzeniowe. Znajdziemy w nich także witaminy: C, B, A, E i K, czyli prawie cały alfabet. Do tego wapń, mangan, potas, sód, miedź, magnez, żelazo oraz cynk. A zawarta w tych cudnych owocach kwercetyna uszczelnia naczynia włosowate.

W kosmetykach najczęściej znajdziemy albo ekstrakty z malin albo olej z ich pestek. Ten drugi to prawdziwy skarb. Łagodzin posłoneczny rumień, regeneruje skórę, ma działanie przeciwzapalne. Świetnie sprawdza się przy pielęgnacji skóry trądzikowej i problematycznej, właśnie dlatego, że oczyszcza a jednocześnie koi. Pysznie sprawdził się w połączeniu z masłem kakaowym i olejem z awokado w masce do rąk HERLA. Można też kupić czysty olej z pestek malin (Ministerstwo Dobrego Mydła – uwielbiam!, Mokosh, OL’VITA, Etja, Nature Queen)

Ekstrakty z kolei oczyszczają i działają przeciwbakteryjnie i regulują wydzielanie się naszego sebum. I właśnie takie apetyczne ekstrakty znajdziemy w nowej, wegańskiej linii marki Bielenda, gdzie znajdziemy ok. 97 proc składników pochodzenia naturalnego.

