Markę Biotherm poznałam jako 23 latka. Był to czas, kiedy zrozumiałam, że niektóre kosmetyki działają, a inne nie. Biotherm zadziałało. I to jak! Śmiać mi się chcę, gdy wspominam to „doświadczenie”. Byłam w ciąży i kupiłam krem, który miał zapobiegać rozstępom. Smarowałam 90 proc. powierzchni skóry, zgodnie z ulotką. Zapominałam o skrawku stanowiącym jakieś 10 proc. I tam zrobiły się rozstępy. W pozostałych miejscach otulonych kremem Biotherm – nie. Wtedy pierwszy raz spojrzałam na tę markę z uznaniem.

Kiedy zatem wpadło mi w ręce nowe serum, a właściwie eliksir, z żywym planktonem tej marki, wiedziałam, że będzie dobrze. I choć dziś brand należy do dużego koncertu L`Oreal, jego początki sięgają lat 50 i małego niezależnego laboratorium. Zaczęło się od odkrycia przez francuską biolożkę Jeanine Marissal źródeł termalnych w Pirenejach. Wtedy właśnie naukowczyni wyodrębniła plankton termalny, który wykazywał dobroczynne działanie na skórę. Marissal rozpoczęła produkcję i w 1952 roku na półki trafiły pierwsze kosmetyki z tym niezwykłym składnikiem. Marka Biologie Thermal szybko zyskała uznanie, a już w 1955 roku dostała wyróżnienie od New York Times. Świat zainteresował się wpływem planktonu na pielęgnację skóry. Kilka lat później Marissal wypuściła krem ujędrniający i kosmetyki do opalania. To były w tamtych latach pionierskie odkrycia. Plankton jest do dziś najważniejszym składnikiem kosmetyków Biotherm.

Moje nowe serum ma konsystencję delikatnej emulsji. Wchłania się natychmiast i tak samo szybko wygładza skórę. Stosuję je dopiero kilka dni, ale już czuję, że dobrze robi mojej skórze. Przede wszystkim bardzo dobrze nawilża. Stosuję eliksir na dzień i na noc. Ostatnio zapomniałam o porannym kremie i nałożyłam makijaż bezpośrednio na serum i skóra była w idealnej kondycji.